poniedziałek, 23 czerwca 2014

CHODZIŁ ZA MNĄ BAMBUS

Typowe popołudnie. Słonecznie chociaż jak na moje potrzeby za zimno, bo do 30 stopni w cieniu jeszcze dużo dziś brakowało. Wracałam dziś z pracy i jadąc w autobusie ze słuchawkami w uszach i książką na kolanach zastanawiałam się co zjeść na obiad. Na szybko, bo niemoc straszna mnie ogarnęła, jak to przy poniedziałku, zwłaszcza po tak długim weekendzie. Koleżanka wspominała coś o ryżu po chińsku, z warzywami, z których najbardziej utkwiły mi pędy bambusa. W końcu od jakiegoś czasu leżą dwie puszki w lodówce i jeść nie wołają. Chyba dzisiaj nadszedł dzień konsumpcji. Na dzień dobry jak zwykle buziaczki i przytulanie z moją sunią, buziaczków od Lubego brak - wraca później ode mnie, a następnie rzut oka do lodówki czy jest z czym ten bambus zjeść, czy trzeba wyskoczyć jeszcze na zakupy. Okazało się, że i owszem.
Jest młoda marchewka, jest cukinia. Da się żyć. Wstawiłam wodę na ryż i zabrałam się za warzywa.
Pokroiłam cebulkę w drobną kostkę, a marchewkę w cienkie talarki. Wrzuciłam do wszystko na rozgrzany olej, posoliłam i udusiłam na chrupko. Do tego dodałam pokrojoną w kostkę cukinię i bambusa z puszki. Chrupały również, czemu nie. Doprawiłam solą, pieprzem i curry (byle nie za dużo) i kilkoma ząbkami świeżego czosnku (uwielbiam! chociaż całować się po nim nie bardzo da). Dodałam ugotowany ryż, podsmażyłam jeszcze raz wszystko na patelni i mogłam zajadać. Szybko i w sumie jednogarnkowo - a to lubię. Coś dla zabieganych amatorów wyrazistych smaków.



Luby wrócił i pożarł z elementami biednego kurczaka. Bardzo mu smakowało. No cóż, podobno nie można mieć wszystkiego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz