Traktowana trochę po macoszemu - zupełnie niepotrzebnie. Tu świetny artykuł na ten temat http://vege.com.pl/zdrowie-2/soja-nie-gryzie-2.html. Ja przepadam i zawsze mam w spiżarni kilka paczek (rzecz jasna nie GMO). Na różne potrzeby i tak zwany wszelki wypadek. Jest pod ręką kiedy najdzie mnie ochota na pierogi lub tortillę z "mięsnym nadzieniem"
Paczkę soi w kawałkach namaczam w bulionie warzywnym dość długo - nawet 30 minut. Mam wtedy gwarancję, że będzie wilgotna i soczysta, a o to chodzi w tym wypadku.W tym czasie smażę cebulkę (dużo cebulki) pokrojoną w drobną kostkę. Następnie namoczoną soję przekładam do blendera - nie odciskam zbyt mocno - i ucieram na gładką masę, dodaję cebulkę i jeszcze chwilkę miksuję wszystko razem. Uważam, że nie potrzeba więcej przypraw, ale można dodać trochę pieprzu. Taka pasta najbardziej smakuje mi na tortilli razem z rzodkiewką, szczypiorkiem i sałatą lodową, ale można ją pożreć z paluchem drożdżowym, chlebkiem lub z czym tam ktoś ma ochotę.
piątek, 30 maja 2014
środa, 28 maja 2014
UKOCHANE CIASTO Z TRUSKAWKAMI
Może wstyd się przyznać, ale mnie ciasto najbardziej lubię na surowo. I nigdy nie bolał mnie od niego brzuch. Rozpoczyna się sezon na truskawki, nie może więc zabraknąć najprostszego i najpyszniejszego zarazem ciasta jakie jadłam. Pulchne, wilgotne po prostu palce lizać.
Przepis jest tak prosty jak dzień dobry.
Mąkę mieszamy razem z cukrem i proszkiem do pieczenia. Mleko mieszamy z olejem. Wlewamy mokre składniki do suchych i mieszamy. Kiedyś używałam miksera, teraz wolę robić to ręcznie - łyżką jest zabawniej. Dokładnie łączymy, aż zacznie puszczać bańki, i nie zostanie ani grama suchej mąki. Blaszkę do pieczenia o wymiarach 20 cm na 20 cm smaruję margaryną roślinną i wysypuję kaszą manną. Wylewam ciasto i rozprowadzam równomiernie. Jest to o tyle ważne, bo więcej ciasta na środku spowoduje, że zrobi się zakalec - wiem, co mówię - osobiście przetestowałam i zaliczyłam kilka zakalców. Cóż, nawet najlepszym się zdarza, a błędów nie popełnia tylko ten, co nic nie robi. Układam na nim połówki truskawek - tu mam bzika - lubię je mieć w równych rządkach :-) Piekarnik nagrzewam do 180 stopni i piekę około 20-30 minut - generalnie aż sławny patyczek będzie suchy. Kiedy ciasto wystygnie - posypuję cukrem pudrem. Jest obłędne!
poniedziałek, 19 maja 2014
SMAKI DZIECIŃSTWA: BOTWINKA
Odkąd sięgnę pamięcią wraz z nadejściem wiosny na naszym rodzinnym stole z uporem maniaka pojawiały się młode ziemniaczki, młoda kapustka i botwinka. Wręcz zmuszaliśmy Mamę do gotowania tych może mało wyszukanych, ale jakże smacznych potraw. Kiedy wyprowadziłam się z rodzinnego domu, dużo rzadziej mogłam się raczyć tymi delikatesami. Musiałam więc metodą prób i błędów gotować sobie sama. Ale jak uzyskać smak z dzieciństwa, którego nie da się podrobić? Okazało się to nadspodziewanie proste - widać poczucie smaku wyssałam z mlekiem matki.
Pęczek botwinki myjemy i obieramy buraczki cieniutko ze skórki, kroimy w plasterki, łodyżki i listki w słupki. Wrzucamy do garnka i zalewamy wodą. W zależności od ilości młodych buraczków i wody dodajemy 2-3 kostki bulionu warzywnego. Gotujemy. Kiedy wszystko razem ładnie zabulgocze, a plasterki buraczków będą miękkie ale jędrne (uważamy, żeby nie rozgotować) doprawiamy cukrem, octem i pieprzem do smaku. U mnie jest to zwykle 2-3 łyżki cukru i 2 łyżki octu. Trzeba próbować. Moja Mama używa śmietany do zabielania, ale ponieważ ja nie jadam takich rzeczy musiałam sobie poradzić z mlekiem roślinnym. Mąkę rozpuszczam w zimnej wodzie, dodaję mleka i wlewam do botwinki ciągle mieszając, żeby się nie ścięło. Gotujemy jeszcze jakąś chwilę i gotowe. Z młodymi kartofelkami smakuje równie dobrze jak solo.
czwartek, 15 maja 2014
ŚLIMAK, ŚLIMAK POKAŻ ROGI... ALE PIEROGI ZJEM SAMA :)
Kiedyś pierogi przygotowywane były wyłącznie z okazji świąt, dziś nie wyobrażam sobie bez nich kuchni. To zdecydowanie jedna z moich ulubionych potraw. Zwykle zajadałam się pierogami Mamy i uważałam, że robi je najlepsze na świecie. Niemniej jednak życie płynie, dorastamy (żeby nie powiedzieć - starzejemy) i przychodzi taki moment, że na pierogi u Mamy wpada się z wizytą. A co zrobić kiedy najdzie nas ochota o godzinie 23 w nocy? Kiedy Mamy nie chce się budzić po nocy, a w zamrażalniku pustka? Wtedy trzeba radzić sobie samej. Poszperałam w internecie, poczytałam i znalazłam przepis na ciasto idealne. Tylko 4 składniki i zdrowe ręce. A wychodzi smaczne, elastyczne i co najważniejsze nie rozklejające się.
Do miski wsypuję mąkę, łyżkę soli i trochę oleju. Mieszam aż olej z mąką stworzy grudki. Dolewam gorącej wody (uważamy na ręce) i mieszam, mieszam, wyrabiam, wyrabiam, aż do uzyskania elastycznego ciasta. Dzielę na pół i rozwałkowuję na stolnicy. Wycinam kółka i pakuję do środka po łyżeczce jakiegoś smakowitego farszu. Ostatnio na tapecie jest farsz "mięsny" z soi, cebulki i grzybków/pieczarek.
Zalepione pierogi gotuję w osolonej wodzie z dodatkiem oleju, aż wypłyną na powierzchnię. Tu odrobina autoreklamy: albo jestem taka wybitna, albo to ciasto jest tak rewelacyjne, bo jak do tej pory nie rozkleił mi się żaden pieróg, a mam ich na swoim koncie kilka setek.
Farsz z soi robię podobnie jak ten do tortilli tylko soję mocniej odciskam i razem z cebulką i duszonymi pieczarkami lub suszonymi grzybami mielę w maszynce, aby konsystencja była bardziej zwarta. Całość pakuję do pierogów i do gara :)
Zalepione pierogi gotuję w osolonej wodzie z dodatkiem oleju, aż wypłyną na powierzchnię. Tu odrobina autoreklamy: albo jestem taka wybitna, albo to ciasto jest tak rewelacyjne, bo jak do tej pory nie rozkleił mi się żaden pieróg, a mam ich na swoim koncie kilka setek.
Farsz z soi robię podobnie jak ten do tortilli tylko soję mocniej odciskam i razem z cebulką i duszonymi pieczarkami lub suszonymi grzybami mielę w maszynce, aby konsystencja była bardziej zwarta. Całość pakuję do pierogów i do gara :)
środa, 7 maja 2014
PASZTET WARZYWNY
Na pierwszy ogień pasztet,
który święci triumfy wśród rodziny i znajomych. Pomysł ściągnięty z Internetu.
Pasztet z pulpy warzywnej, która zostaje w sokowirówce po zrobieniu soku.
Normalnie lądowała w koszu. Teraz sok jest u mnie produktem ubocznym. Ponieważ
jeśli idzie o ten pasztet nie jestem detalistką i lubię go mieć dużo, proporcje
podaję na trzy średniej wielkości aluminiowe foremki (nie mają więcej niż 20 cm)
Warzywa przepuszczamy przez sokowirówkę, sok wypijamy, pulpę zbieramy do miski.
W garnku (takiej wielkości aby zmieściła się pulpa) dusimy 3 duże cebule. Osobiście jestem fanką cebuli i dodaję ją (wraz z czosnkiem) gdzie tylko mogę. Jeśli mam w domu – dodaje do cebuli pieczarki. Kiedy cebula zmięknie dodajemy pulpę, mieszamy i dusimy chwilkę (bez przesady, ważne aby się połączyła z cebulą), do tego 3 łyżki oleju rzepakowego, sól, pieprz, majeranek, kminek mielony, granulowany czosnek, słodką paprykę i chilli – to dla amatorów ostrzejszych smaków. Wszystko według gustu. Chilli dodałam ostatnio na wyraźną prośbę i był to strzał w dziesiątkę. Pasztet zyskał na wyrazie. Do tego 3-4 łyżki mąki kukurydzianej (jeśli nie mam w domu, dodaję pszennej) i mieszam dokładnie najpierw łyżką, później ręką. Uwaga, jest gorące! Następnie pakuję do foremek i zapiekam w piekarniku (ja używam piekarnika elektrycznego) około godziny w temperaturze 180o. W normalnym piekarniku może to potrwać trochę dłużej, generalnie po godzinie trzeba rzucić okiem na skórkę, czy aby nie przypiekła się za bardzo. Wyjmujemy z foremek kiedy już wystygnie.
Pasztet smakuje wybornie na chlebku, bez chlebka, z ogórkiem konserwowym, oraz z innymi dodatkami.
poniedziałek, 5 maja 2014
NA DZIEŃ DOBRY...
Pomysł na tego bloga dojrzewał u mnie jakiś czas… a już na pewno odkąd przestałam ponownie (tym
razem ostatecznie) jeść mięso i produkty odzwierzęce. W dużej
mierze dzięki facebookowi, gdzie moja strona zalewana jest wprost zdjęciami i
informacjami na temat niehumanitarnego traktowania zwierząt. Nie wiemy, albo nie chcemy wiedzieć, co kryje się za ścianami ubojni. Paul McCartney twierdzi, że "Gdyby ściany rzeźni były ze szkła, nikt nie jadłby mięsa". Mleko
od krowy kojarzy nam się z wesołym łaciatym zwierzakiem,
który pasie się na zielonej trawce i daje się doić prawie z pieśnią na "ustach".
Jajko od szczęśliwych kurek smakuje przecież lepiej, niż od fermowych bidul, te
z zielonymi nóżkami mają przecież jak u Pana Boga za piecem. Reklama dźwignią handlu. Nic bardziej
mylnego, niestety... Dla ludzi liczy się przede wszystkim w dalszym
ciągu ich dobro. I tradycja… Niedzielny obiad bez schabowego? Zero mielonych? A pierogi z mięsem, gdzie? Wertując od roku
wegańskie przepisy, kombinując czasem jak przysłowiowy „koń pod górę”
udowodnię Wam, że jest to możliwe. Joanna – była fanka tatara, żółtego
sera i kanapki z jajkiem. Teraz moim ulubionym zestawem jest smalec z fasoli, pasztet
warzywny, pierogi z farszem sojowo-pieczarkowym i wszelkiej maści kolorowe
sałatki, w których nie może zabraknąć rzecz jasna moich ulubionych
rzodkiewek. Na blogu tym będę umieszczać przepisy z sieci, które testowałam na najbliższych, w 90% mięsożercach i własnym mniej lub bardziej wątłym ciele. Chociaż tylko mój Tato ograniczył
mięso na rzecz soi, a mój Luby w dalszym ciągu preferuje pieczone skrzydełka, to ich
zdanie bardzo się dla mnie liczy. Pierwszy kiedyś bał się tego co
ugotuję (teraz wcina, aż się uszy trzęsą), a Drugi sam prosi o wegańskie przysmaki, dzięki czemu
spożycie mięsa w naszym domu widocznie zmalało.
W codziennym gotowaniu używam składników
powszechnie dostępnych, o których informacje czerpię od przyjaciółek weganek (jakoś jeszcze nie
dorobiłam się kolegi weganina), z bloga http://weganskiepysznosci.blogspot.com/oraz z własnych poszukiwań.
A świński ryjek? Najlepszy do całowania, a nie z chrzanem :)
A świński ryjek? Najlepszy do całowania, a nie z chrzanem :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)