poniedziałek, 18 stycznia 2016

BB czyli BURACZANE BURGERY - BRAK SŁÓW JAKIE PYSZNE!

Spadł śnieg. W styczniu! Co za szok. Gdybym była w Bieszczadach byłabym zachwycona, niestety ze śniegu w Krakowie cieszy się chyba tylko moja Szanta. Sobotnie wypady w teren uwielbia, i tylko podskakuje jej ten włochaty kuperek. A my z Lubym zaczęliśmy biegać. Bez fanatyzmu, przerywamy szybkim marszem, ale jednak. I okazało się, że z Futrzakiem biega nam się znakomicie. Nie włazi pod nogi, biegnie obok – pies idealny.



Na poprawę humoru i zainspirowana przez Koleżkę, postanowiłam poszukać jakiegoś fajnego przepisu na burgery. Wcześniej robiłam kotlety, ale teraz miałam ochotę na coś zupełnie innego. Znalazłam buraczane burgery. Buraki uwielbiam pod każdą postacią, więc pomyślałam, że nie powinny być złe.



Luby podarował mi pod choinkę mikser Zelmera, który teraz ściera za mnie radośnie ziemniaki na ukochane placki, marchewkę i inne twarde mnie lub bardziej smaczne badziewia. Przy burakach sprawdził się doskonale i szybciutko. I łapki pozostały czyste, a to istotne.
Starte buraki dodałam do kaszy jaglanej i mieszałam, mieszałam, mieszałam. Do tego dodałam olej, uprażony sezam ze słonecznikiem, pokrojoną w kostkę cebulę, posiekaną natkę pietruszki i czosnek, którego od czasu przeczytania książki pt. Kill Grill, staram się nie miażdżyć wyciskaczem, bo podobno to uwłacza godności czosnku i kucharza, bułkę tartą, mąkę, pieprz cayenne i sól do smaku. Wyrobiłam jednolitą masę (gdyby była za rzadka należy dodać bułki tartej lub mąki). Piekłam w nagrzanym do 200 stopni piekarniku na papierze posmarowanym odrobiną oleju. 20 minut z jednej strony i 20 minut z drugiej.

Powiem tak. Surowa masa była pyszna i z Lubym wyjadaliśmy ją łyżką z miski. Burgery upieczone okazały się być po prostu doskonałe. Pożarliśmy prawie wszystkie zaraz po wyjęciu z piekarnika. Wydaje mi się, że znalazłam sobie kolejną ULUBIONĄ potrawę. W bułce, z warzywami i sosem – na przykład wege-majonezem smakują po prostu nieziemsko. 

Niestety na zdjęciu przed pieczeniem. Po pieczeniu nie zdążyłam sfotografować :P





poniedziałek, 4 stycznia 2016

SER Z ZIEMNIAKA... TO SIĘ W GŁOWIE NIE MIEŚCI!



W sieci znalazłam przepis na ser z ziemniaka. A ponieważ takie „dziwadełka” są dla mnie jak najbardziej do przyjęcia – a jeszcze lepiej – do zrobienia, postanowiłam go popełnić. Prościej chyba być nie mogło. Marchewka i ziemniaki – ugotowane i lekko przestudzone (zbyt niecierpliwa jestem aby czekać,  aż całkiem wystygną). Do tego płatki drożdżowe, wędzona i zwykła słodka papryka, ząbek czosnku, olej i trochę wody, sól do smaku. Blenduję wszystko i gotowe. Pycha, aż gały wypycha. Na krakersie, chlebku, nawet wyżerana łyżką prosto z miseczki – ta pasta, ser z ziemniaka jest naprawdę wielkim odkryciem. Tylko sugestia, że można zamrozić i kroić w plastry lub zetrzeć nie spotkała się z moim uznaniem. Może za krótko trzymałam w zamrażalniku, ale ser wyszedł z niego bez rewelacji. Na szczęście po rozmrożeniu smakował tak samo dobrze.



Czy wspominałam, że ma wspaniały pomarańczowy kolor? :)