sobota, 18 kwietnia 2015

OWADZIA IZBA PRZYJĘĆ



Dzisiaj po spacerze z moją sunią znalazłam trzmiela. Zwykle, zwłaszcza po opadach,  idąc drogą patrzę pod nogi żeby nie rozdeptać ślimaków. Niektórzy znajomi krępują się ze mną chodzić po mokrych chodnikach, bo co chwilę schylam się po te, jakże urocze, mięczaki i pomagam przejść im przez ulicę czy chodnik. Teraz było inaczej, bo zamiast skorupki znalazłam puchate czarno – żółte ciałko. Zrobiło mi się go strasznie szkoda i schyliłam się aby chociaż przenieść go na trawę, żeby nikt go nie rozciapał na chodniku. Biorąc go do ręki chuchnęłam na niego, i o dziwo poruszył jedną włochatą łapką. Gwizdnęłam na sunię i pobiegłyśmy do domu. A w domu rozpoczęła się intensywna terapia trzmielego gościa. Włożyłam go do pudełka, dałam listek i nalałam wody z cukrem. Tak kiedyś w pracy uratowałam pszczołę. Walnęła banię, odpoczęła i poleciała. Z trzmielem nie było tak łatwo. Chłopak leżał na listku, ale pić nie chciał. Zaczęłam na niego chuchać. Od ciepła zaczął się trochę ruszać, aż w końcu niemrawo ale zawsze zainteresował się wodą. Patrzyłam jak zahipnotyzowana jak pije. Napił się… i nic. 
Jak siedział tak siedzi. Postanowiłam mu dać spokój. Albo da radę albo spocznie w doniczce pod kwiatkiem. Zabrałam się za sobotnie porządki, ale co jakiś czas kukałam do pudełka. Kończyłam odkurzać przedpokój, kiedy mój wzrok padł na parapet. Przezroczyste pudełko było puste, a chłopak siedział na podłodze i bzyczał. Po chwili uniósł się i kawałek przeleciał. Opadł i znowu. Aby nie stał się przysmakiem mojego Futrzaka (Szanta przyglądała mu się coraz większą ciekawością) wsadziłam go z powrotem do pudełka i wyszłam na balkon. Tam mój rekonwalescent bzyknął na do widzenia i poleciał świat. To wszystko trwało ponad dwie godziny. 

Niby mały niepozorny owad jakich wiele, ale satysfakcja z jego uratowania – bezcenna. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz